Po południu wyruszam z Transit Center na Roma St w Bris ( na 3 pietrze są busy jakby komuś się miało przydać ) do Harvey Bay ( HVB ) W busie czyściutko i dużo miejsca na nogi i busie tez bo ogolnie nie jeżdżą w pełni załadowane. W busie poznaje Marka z UK, który jak sie okazuje tez jedzie na Safari Self 4WD on Fraser Island. Wieczorem udajemy się na piwko po zaproszeniu pana z recepcji. Parę jugów się opróżniło.
Nad ranem zostajemy podzieleni na grupy i każda dostaje swoją Toyote Landcruiser. Udajemy się na miejsce załadunku namiotów i sprzetu campingowego. Później już tylko zakupy w Woolwothie no i w bottle shopie. Dojazd do promu, który zabiera nas na Fraser Island. Na początek sprawy pozwoleń i jazda. Jazda takim samochodem wbrew pozorom nie jest trudna i trzeba moim zdaniem nieźle nawywijać żeby sie zakopać. Na plaży stosuję zasady ruchu drogowego ponieważ jest to ichni Highway i żeby było ciekawiej to policja też tam jeździ i sprawdza np. trzeźwość kierowców :) Trzeba uważać na pewne uskoki piaski poza tym lajcik. I nie wjeżdżać do słonej wody ponieważ można stracic tzw. bond czyli 1000 AUD. Takie warunki sie podpisuje przed przystąpieniem do wycieczki.
W pierwszy dzień udajemy się do Lake Wabby, gdzie plywamy blisko brzegu, bo są znane przypadki spotkania z krokodylami. 2 dzien to juz Indian Head i champaine pools, ktorych nasza grupa nie znalazla, za to odbila sobie to impreza w Happy Valley konsumujac opowiednia ilosc napojów.
Osławionych piesków Dingo nie widziałem poza jednym zagubionym młodym osobnikiem. Na zdjeciu poniżej. 3 dzien to juz najprzyjemniejsze miejsce czyli Lake McKenzie. Bialutki piasek i turkusowa woda zachecaja do kąpieli.
Ogólnie wycieczka super. Polecam.